Pierwszy dzień - nie,
pierwszy tydzień - jest zawsze osobliwą mieszanką lenistwa i zmęczenia.
Dziś zaczęło się o tyle
źle, że jakaś złośliwa siła postanowiła, że sen nie jest mi niezbędny do
przeżycia tego pierwszego dnia i od piątej oka nie zmrużyłam, chociaż zajęcia
zaczynałam o dziewiątej. Chwała Bogu za kawę, która dała mi siłę na kilka
godzin i wykładowcom za to, że w zasadzie nie wymagali od nas za wiele tego
pierwszego dnia.
Mimo wszystko cieszę się
naprawdę z powrotu na uczelnię, chociaż mój zeszyt już zapełniony jest listą
długich i zapewne strasznie nudnych artykułów, które musimy nie tylko
przeczytać, ale i zapamiętać – a problem z tekstami naukowymi jest taki, że
rzadko można z nich coś wartościowego zapamiętać. Zakładając oczywiście, że się
je zrozumie. Ja po roku studiów nadal mam z tym problem.
Do listy lektur na
przyszły tydzień doszła praca semestralna i roczna, a przeczucie podpowiada mi,
że na tym nie koniec. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło –
krótka powtórka u nowego wykładowcy z pojęć z ubiegłego semestru pozwoliła mi w
końcu zrozumieć wersologię, a praca z romantyzmu, która nie dawała mi spokoju
przez całe wakacje przestała być aż tak straszna, gdy prowadzący ćwiczenia
zdecydował, że mój temat – wybierany w pośpiechu tuż przed daniem wpisu z przedmiotu
– się nie nadaje. Tym sposobem z morderczej pracy o motywie poezji u Norwida dostałam
kilka ciekawych propozycji związanych z tą kwestią, ale nie wymagających
napisania na ten temat całego licencjatu. Jak się okazuje, nie taki straszny
wykładowca jak go malują.
Zdecydowanie najsympatyczniejszym
akcentem całego dnia – no, może poza wizytą w księgarni i wieczornym seansem drugiej
części Avengers – okazało się wyzwanie,
które postawiono mi z samego. Napisanie bajki o śpiącej królewnie okazało się
dla mnie jednak problematyczne z dwóch powodów – po pierwsze, jak napisać coś,
co było napisane już tyle razy i w tylu wariantach, a po drugie co zrobić, gdy długopis
został w domu a ten pożyczony właśnie się wyczerpał? Mimo wszystko zadanie
bardzo mi się spodobało i mam nadzieję, że kolejne zajęcia będą równie inspirujące
i kreatywne jak dzisiejsze.
Warto dodać, że klątwa
długopisu prześladowała mnie do końca dnia, bo ten przyniesiony z domu na
kolejne zajęcia, również się wyczerpał.
I chociaż w sumie spędziłam
na uniwersytecie większość dnia, a za tydzień czeka mnie katorga od ósmej do
osiemnastej, to nowy początek roku akademickiego uważam za bardzo obiecujący… Do
czasu aż przyjdzie mi się zderzyć z rzeczywistością i pokonać ten nawał pracy,
który mnie czeka.
I jak tu nie kochać studiowania :)?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz