Jakoś tak się złożyło, że
wczoraj nie było o czym napisać.
No dobrze, może i było, ale
zwyczajnie nie miałam na to siły. Nie to, że dziś mam więcej, ale motywacja i
silne postanowienie sumienności i systematyczności nie dadzą mi pewnie spać. No
i kiepska pamięć.
Zgodnie z moim zwyczajem,
niewinny katar zaczął przekształcił się w ból zatok. Teraz wprawdzie nie kicham
i nie żyję zakopana w chusteczkach, ale dokucza mi za to rozsadzający ból całej
twarzy i nieustający, męczący kaszel. Chociaż wczoraj zostałam w domu,
odpuszczając sobie spacer na zajęcia wstępne które trwają kilkanaście minut
zazwyczaj, trudno w pełni się wychorować kiedy trzeba wyprowadzić trzy razy
dziennie psa i zrobić zakupy, w czym nie ma mnie kto wyręczyć bo mama również
siedzi na zwolnieniu a ojciec pracuje do późnego wieczora.
A skoro o wieczorze mowa.
Wczorajszy mecz, Polska-Szkocja. Jako wielki kibic – no może nie taki wielki,
ale większość ważnych meczy piłki nożnej oglądam – postanowiłam nie przepuścić
i wczorajszego spotkania. Już kilka godzin wcześniej odnalazłam w Horizon kanał
na którym mecz będę mogła zobaczyć, jednak kiedy doszło do wielkiego wydarzenia…
Okazało się, iż strona wymaga obsługi wtyczki Silvercoś, której Chrome nie wspiera
a ich rozwiązaniem jest… Zmiana przeglądarki. Brawo Google. Po pół godzinie
szukania, instalowania i przeklinania pod nosem udało mi się mecz włączyć i
własnym oczom nie mogłam uwierzyć, gdy zobaczyłam, że prowadzimy! A zaraz potem
strzelili nam bramkę. Po drugiej, zdecydowałam odpuścić i przypadkiem znalazłam
odbywający się równolegle mecz Niemców z Irlandią. Mając do wyboru oglądanie
naszych piłkarzy lub gapienia się na bramkarza Niemiec, wybrałam to drugie. I
przegapiłam naszego drugiego gola. Jedyne pocieszenie jest takie, że chociaż oszczędziłam
sobie przesadnego skoku adrenaliny, bo preferuję oglądanie meczu ze znajomymi
niż rodzicami za ścianą – gdyż prawda smutna jest taka, że gdy emocje mi buzują,
język się rozluźnia i czasem naprawdę sama się siebie boję wtedy.
Dziś z koeli miałam pierwsze
zajęcia z najbardziej przerażającego mnie przedmiotu świata. Pewnie to dlatego,
że obrósł on w moich oczach prawdziwą legendą – słyszałam o nim bowiem tak
dużo, że bałam się go od zawsze. W końcu sama nazwa brzmi bardzo złowieszczo.
Staro-cerkiweno-słowiański. Po zajęciach wstępnych z bardzo miłym prowadzącym,
który jednak sprawia wrażenie człowieka który wymaga naprawdę dużo, od razu
znalazłam książkę i spojrzałam z przerażeniem na czekające mnie zadanie nauczenia
się cyrylicy. Aż strach się bać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz