piątek, 9 października 2015

Z(a)myślenie szóste - które powinno być siódmym.

Jakoś tak się złożyło, że wczoraj nie było o czym napisać.
No dobrze, może i było, ale zwyczajnie nie miałam na to siły. Nie to, że dziś mam więcej, ale motywacja i silne postanowienie sumienności i systematyczności nie dadzą mi pewnie spać. No i kiepska pamięć.
Zgodnie z moim zwyczajem, niewinny katar zaczął przekształcił się w ból zatok. Teraz wprawdzie nie kicham i nie żyję zakopana w chusteczkach, ale dokucza mi za to rozsadzający ból całej twarzy i nieustający, męczący kaszel. Chociaż wczoraj zostałam w domu, odpuszczając sobie spacer na zajęcia wstępne które trwają kilkanaście minut zazwyczaj, trudno w pełni się wychorować kiedy trzeba wyprowadzić trzy razy dziennie psa i zrobić zakupy, w czym nie ma mnie kto wyręczyć bo mama również siedzi na zwolnieniu a ojciec pracuje do późnego wieczora.
A skoro o wieczorze mowa. Wczorajszy mecz, Polska-Szkocja. Jako wielki kibic – no może nie taki wielki, ale większość ważnych meczy piłki nożnej oglądam – postanowiłam nie przepuścić i wczorajszego spotkania. Już kilka godzin wcześniej odnalazłam w Horizon kanał na którym mecz będę mogła zobaczyć, jednak kiedy doszło do wielkiego wydarzenia… Okazało się, iż strona wymaga obsługi wtyczki Silvercoś, której Chrome nie wspiera a ich rozwiązaniem jest… Zmiana przeglądarki. Brawo Google. Po pół godzinie szukania, instalowania i przeklinania pod nosem udało mi się mecz włączyć i własnym oczom nie mogłam uwierzyć, gdy zobaczyłam, że prowadzimy! A zaraz potem strzelili nam bramkę. Po drugiej, zdecydowałam odpuścić i przypadkiem znalazłam odbywający się równolegle mecz Niemców z Irlandią. Mając do wyboru oglądanie naszych piłkarzy lub gapienia się na bramkarza Niemiec, wybrałam to drugie. I przegapiłam naszego drugiego gola. Jedyne pocieszenie jest takie, że chociaż oszczędziłam sobie przesadnego skoku adrenaliny, bo preferuję oglądanie meczu ze znajomymi niż rodzicami za ścianą – gdyż prawda smutna jest taka, że gdy emocje mi buzują, język się rozluźnia i czasem naprawdę sama się siebie boję wtedy.

Dziś z koeli miałam pierwsze zajęcia z najbardziej przerażającego mnie przedmiotu świata. Pewnie to dlatego, że obrósł on w moich oczach prawdziwą legendą – słyszałam o nim bowiem tak dużo, że bałam się go od zawsze. W końcu sama nazwa brzmi bardzo złowieszczo. Staro-cerkiweno-słowiański. Po zajęciach wstępnych z bardzo miłym prowadzącym, który jednak sprawia wrażenie człowieka który wymaga naprawdę dużo, od razu znalazłam książkę i spojrzałam z przerażeniem na czekające mnie zadanie nauczenia się cyrylicy. Aż strach się bać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz