Kiedy rok temu zaczęłam studia na uczelni, na którą
wcale nie chciałam iść, dość szybko spotkało mnie nie lada pozytywne
zaskoczenie. Miejsce przed którym broniłam się rękami i nogami przez kilka lat,
okazało się być zbiorowiskiem najbardziej życzliwych i przyjaznych ludzi na
świecie.
Jakby tego do szczęścia było mało, plan zajęć
podyktowano nam zwyczajem z podstawówki i gimnazjum, pierwszego października na
spotkaniu z opiekunem roku i obejmował on ni mniej, ni więcej tylko WF.
W tym roku nie było dla mnie zaskoczeniem, gdy
pierwszego października wszystkie źródła wiedzy studenta o planie zajęć - czyli
strona Instytutu, dwie strony na Facebooku i platforma na której studenci się
logują, świeciła pustkami a pierwsze zalążki planu pojawiły się wczoraj
wieczorem.
Aż do dziś, kiedy to rankiem światło dzienne ujrzał
plan zajęć dla wszystkich roczników i cały mój rok zapłakał, gdyż nikt nie umie
dojść, o co w nim chodzi tak właściwie.
Nie będę kłócić się ze studentami Politechniki, bo
wiem, że ich plany są pierwszym studenckim testem, ale czegoś takiego jeszcze
na oczy nie widziałam, a przejrzałam w swoim studenckim życiu kilka planów
zajęć, które wcale czytelnie nie były. Cztery specjalizacje, zajęcia do wyboru
i zajęcia obligatoryjne dla całego roku które pokrywają się ze sobą wzajemnie i
nikt pojęcia nie ma tak naprawdę, gdzie i kiedy ma być.
Z jednej strony przerażające a z drugiej nieco pokrzepiające, bo chociaż zamieszanie niewątpliwie będzie i to nie małe, to jednak naprawdę cieszę się z powrótu i cieszę się, że to tylko z takimi problemami przyjchodzi mi się mierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz